Wonder Woman

Mamy potencjał, ale nie mamy zakończenia

Już nigdy nie uwierzę nikomu na tyle, by podnieść swoje oczekiwania co do filmu, bo jak na razie, obok The Circle, Wonder Woman jest moim największym rozczarowaniem roku.

Co?

Nie jestem fanem DC, co już wiecie, ale przez internet przeszła fala zachwytu nad ich najnowszą produkcja, boxoffice zaczął pękać w szwach, a do tego wszystkiego jeszcze część moich znajomych powiedziała mi, że to najlepszy film DC od lat. Więc obejrzałam i zmarnowałam prawie dwie i pół godziny życia.

Aż tak źle?

Diana jest księżniczką Amazonek, córką królowej Hipolity, i wychowuje się bezpiecznie na Themyscirze, ucząc się walczyć pod okiem Clair Underwood. Znaczy, pod okiem swojej ciotki, Antiope. Karmiona jest do poduszki opowieściami o Aresie, który nienawidzi ludzi i jedyne, o czym marzy, to o ich zniszczeniu. Dopiero gdy na ich wyspę jakimś cudem dostaje się Steve Trevor, Diana ma możliwość sprawdzenia, ile prawdy jest w bajkach matki.

Ten film ma potencjał, nie będę mówić, że nie. Przez większą jego część człowiek jest zachwycony, że tak, oto zaczęliśmy kręcić filmy o suberbohaterach z trochę z dojrzalszym podejściem, ponieważ nasza publika też przez te kilka lat dorosła i nie jest tak naiwna, jak dziesięć (lub więcej) lat temu.
Gal Gadot jest piękna, ma super moce oraz pasuje jak pięść do nosa w czasach I Wojny Światowej (która mogłaby być równie drugą, ósmą, siedemnastą i jakąkolwiek inną, która dzieje się w Europie, a o której Amerykanie mają nikłe pojęcie). Ale to dodaje jej tylko uroku, gdy próbuje się odnaleźć w tym dziwacznym, dla niej, świecie. I wyjątkowo pojawia się humor, z którym DC miało przez długi czas problem, ale wychodzą na prostą. Powolutku.
Ekspedycja ratowania świata przed Aresem (w którego bohaterka uparcie wierzy) składa się z wyrzutków, ponieważ wszyscy lubimy, gdy kilka postaci, z której część ma poważny zespół stresu pourazowego, bierze sprawy w swoje podejrzane ręce.
Gdyby ten film był o uczeniu Diany, że w ludziach jest jednocześnie tyle samo dobra, ile zła, i że żadna wyższa siła tak naprawdę nimi nie steruje, że sami podejmują wybory, ucieszyłabym się. I pierwsza część tak wygląda, przekonuje do siebie widza, każe mu wyciągnąć lekcję z tego, co widzi, podsuwa morał całego filmu.
Druga to typowa, superbohaterska naparzanka, która jest tak okropnym kontrastem względem pierwszej, że klękajcie narody. Nikt nie traktuje już fana poważnie – wszystko jest czarne i białe, a morał wygłasza jeden z bohaterów, bo widz jest za głupi, by się go domyślić (chociaż tak naprawdę to powtórzenie tego, co powiedział wcześniej Steve!).
Ta druga część pogrzebała moje wszelkie nadzieje względem Wonder Woman, która zapowiadała się naprawdę dobrze. I ten zły! Uch.

Od strony wizualnej – poza Gal, która jest po prostu piękna – przesadzili trochę ze slow motion i zabrakło im chyba hajsów na ścieżkę dźwiękową, ponieważ theme Wonder Woman leci w tak dziwnych momentach, że okazuje się bardziej zaskakujące niż to, co się dzieje na ekranie. Ale pochwalę film za ciemne, brudne kolory w pierwszej części, ponieważ dobrze współgrają z wojennym klimatem.

Nie oglądać?

I tak, i nie. Jeżeli ktoś zamierza wejść w nowe uniwersum, które naprędce tworzy DC, Wonder Woman to pozycja może nieobowiązkowa (ponieważ to origin, który nie ma nic wspólnego z późniejszymi wydarzeniami), ale mimo wszystko ciekawa. Można skonfrontować tę chłodną, poważną Dianę z Batman vs Superman z tą młodziutką i naiwną.
Jednak jeżeli ktoś chce faktycznie się dobrze bawić przy filmie superbhaterskim – nie. To nie ta droga.

Metryka

Tytuł: Wonder Woman
Premiera: 2.06.2017
Twórcy: Patty Jenkins
Aktorzy: Gal Gadot, Chris Pine, Robin Wright

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Szóstka Wron, Królestwo Kanciarzy – Leigh Bardugo

13 Reasons Why